Już nigdy nie powie do mnie „Cześć Tatko”
Janusz i Krzysztof byli młodzi, mieli przed sobą całe życie. W jednym momencie legły w gruzach ich plany, marzenia…
Norwegia, Bergen. Sobotnia spokojna noc, 14 listopada. Trzecia nad ranem. Nic nie zapowiadało tragedii. Nagle wybuchł pożar. Zaczął się prawdopodobnie od skrzynki z bezpiecznikami na parterze budynku. Doszło do zwarcia. To wystarczyło, aby płomienie błyskawicznie ogarnęły prawie stuletni trzypiętrowy drewniany dom. Czujki alarmowe uruchomiły syrenę. Niektórzy sami się obudzili, wołali kolegów. Ludzie ratowali się skacząc z okien.
W domu mieszkało 25 Polaków. Niestety dwóch pełnych życia młodych ludzi zginęło. Runęły ich marzenia, plany na przyszłość. Pochodzili z Osobnicy koło Jasła. Trzy osoby, również z Osobnicy, trafiły do szpitala.
Nic nie dało się zrobić
Janusz razem z kolegą mieszkali na poddaszu, w pokoju położonym najbliżej klatki schodowej. – Koledzy opowiadali, że nic się nie dało zrobić. Otworzyli drzwi, a tu ściana ognia. Jak się zapaliło, to wszystkie smrody szły do góry. Koledzy wrzeszczeli, ale Januszek z Krzysztofem nie słyszeli. Chyba musieli być zaczadzeni – opowiada Mieczysław Pienta, ojciec Janusza. – Przecież to taki sprytny chłopak, szczuplutki, byłby wyskoczył przez komin tylko, że już prawdopodobnie nie reagował, bo był przytruty i przez to nie wyskoczył.
Janusz Pienta miał 27 lat, żonę i półtoraroczną córeczkę. Mieszkali w Bełchatowie, a na wiosnę mieli przeprowadzić się do Osobnicy. Niestety los zadecydował inaczej. W pożarze zginął kolega Janusza Pienty z pokoju – Krzysztof. Miał 32 lata, osierocił dwoje małych dzieci. Niedługo miał się przeprowadzić z rodziną do nowego domu.
Czarny kot – zła wróżba
Pożar wybuchł o najgorszej porze, kiedy się najmocniej śpi. – Chyba diabeł wybrał tę porę. Cały dzień był na to czas, a tu akurat o 3 nad ranem. Jakby to było dwie, trzy godziny wcześniej to na pewno zauważyliby pożar i uciekli – mówi z wielkim żalem ojciec Janusza.
O tym, że spłonął dom, w którym mieszkał Janusz pan Mieczysław dowiedział się od sąsiada. – Pojechaliśmy z żoną do jednego z mieszkańców, którego syn tam jest i okazało się, że wśród tych, co ocaleli nie ma Januszka. Wiedzieliśmy, że stało się coś złego, bo jak jechaliśmy to czarny kot przeleciał nam drogę. Żona mówi wtedy o będzie nieszczęście, bo zawsze nam się z tym kotem sprawdzało. I tak się stało… – mówi Mieczysław Pienta.
(…)
Szczegóły w numerze – strona 10.
/mm/
Nowe Podkarpacie
Współczuję serdecznie Rodzinie tragedii.Ale wina nie leży po stronie palącego się domu,a władz polskich,które zmuszają ludzi do pogoni za chlebem po świecie.Gdyby,jak za krytykowanej PRL ,była praca i prawo do niej,pewnie nie byloby tego dramatu.To są skutki polityki,i ludzi nią zamroczonych….
Znałam Janusza, chodził z siostrą do jednej klasy w szkole w Trzcinicy, taki fajny, zawsze uśmiechnięty, uczynny i dobry chłopak, żal go i rodziny, płakać się chce. Ciężko zrozumieć dlaczego tacy ludzie muszą pożegnać się z życiem.
Z tego co mi wiadomo wczoraj (sobota) znów wyjechało paru gości z okolic Jasła do Norwegi w to miejsce i do tej samej firmy (oczywiście do pracy)…. żenada.
Rodzinom ofiar serdecznie współczuję.
Do Justyny; W czym ty widzisz zenede ,ze ktoś pojechał do pracy ? Pomyśl zanim cos napiszesz, A co tu jest winna firma to nie rozumiem. Zdarzył sie tragiczny wypadek .Ogromny żal i wyrazy współczucia dla rodzin.
Żenada? Dlaczego żenada?
Pojechali w zastępstwo.
dlaczego zenada?Jezeli potrzebuja pracownikow to co maja zrobic?Zamknac firme?Niewatpliwie jest to tragedia,ale zycie musi toczyc sie dalej.