Ratownicy będą wypowiadać umowy o prace, bo „rząd nie wywiązał się z porozumienia zawartego w lipcu ub. roku”.
– Rząd nie wywiązał się z ani jednego punktu porozumienia do końca. Dodatek pieniężny dostali np. tylko ratownicy z zespołów ratownictwa medycznego i dyspozytorni, natomiast ci ze szpitalnych oddziałów ratunkowych już nie. Przykład? 67 kolegów pracujących w szpitalu przy ul. Lwowskiej w Rzeszowie do dziś nie dostało ani grosza, a powinny trafić do nich już dwie transze podwyżek – mówi Łukasz Maraj, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego w Rzeszowie.
Między innymi w tej sprawie ratownicy rozmawiali w styczniu br. z ministrem zdrowia, który obiecał wydać rozporządzenie, które byłoby podstawą prawną zobowiązującą dyrektorów szpitali do wypłaty zaległych dodatków. Do tej pory rozporządzenia nie ma, a jest już marzec. – Czekamy jeszcze do 16 marca, poinformowaliśmy o tym MZ w piśmie z 5 bm. Jeżeli nic w tym kierunku nie będzie robione, podejmiemy działania. Jakie? Nie chcemy o tym jeszcze mówić, na pewno nie będziemy się bawić w zakładanie koszulek, ani jeżdżenie na włączonych sygnałach, bo to nie robi wrażenia na decydentach – mówi ratownik. O szczegółach nie chce się jednak wypowiadać.
Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że ratownicy planowaną akcją strajkową mogą doprowadzić nawet do paraliżu pracy systemu PRM oraz oddziałów szpitalnych. Idąc śladem lekarzy rezydentów, planują bowiem składać wypowiedzenia w placówkach, gdzie pracowali na kontraktach czy umowach-zlecenia, bo ratownicy nie pracują na jednym etacie, w jednej firmie. Aby godnie zarabiać, pracują średnio 250 – 300 godzin w miesiącu. Są i tacy, którzy wypracowują nawet 400 godzin. Jeżeli ich zabraknie…
Przeczytaj pełny tekst artykułu w papierowym wydaniu Super Nowości.
Anna Moraniec
Super Nowości
