Brakuje rąk do pracy sezonowej
U plantatorów owoców klęska urodzaju. Brakuje jednak chętnych do pracy na akord. Ogłoszenia o pracy sezonowej można znaleźć w gazetach, na portalach społecznościowych, w Internecie i w lokalnych rozgłośniach radiowych. Chętnych do wielogodzinnej pracy przy zbiorze truskawek, malin czy porzeczek jednak brakuje. Czy to przez program „500 plus”?
Jeszcze rok, dwa, czy trzy lata temu na czas wakacji czekali wszyscy bezrobotni, którym zamiast narzekać, chciało się podjąć każdej płatnej pracy. Oferty sezonowe były dla nich idealnym rozwiązaniem, bo na zbiorze owoców lub warzyw mogli po prostu dorobić, nie tracąc przy tym statusu osoby bezrobotnej.
Więcej Ukraińców
W tym roku ofert pracy na północy Podkarpacia i w zagłębiu owocowym w sąsiedzkim świętokrzyskim nie brakuje, bo urodzaj na owoce jest. Gorzej, niestety, z chętnymi do pracy, którzy skłonni są do pracy za 8 – 10 zł za godzinę.
– Ogłoszenie opublikowane, a telefon może nie milczy, ale i nie urywa się – mówi plantator z powiatu sandomierskiego – Potrzebowałem minimum 20 osób do pracy przy zbiorze malin, krzewy uginają się od owoców, a zgłosiło się tylko piętnaście. W naszym rejonie już od dawna chętniej niż Polacy pracują Ukraińcy.
Winne „500 plus”?
Czy w tym roku winę za tę sytuację ponosi program „500 plus”?
– Nie jestem w stanie powiedzieć. Może coś w tym jest, chociaż wiele osób, które u mnie pracują, to ludzie młodzi albo osoby po 50., którym ciężko jest znaleźć pracę w handlu czy usługach. Osobom, które mają małe dzieci trudno jest zostawić je na cały dzień i pójść do pracy sezonowej. U mnie zbiór trwa nawet 10 godzin dziennie, więc rozumiem, że to nie jest oferta dla wszystkich – dodaje plantator. – Po pracowników z Tarnobrzega podstawiam busa o 6 rano, z powrotem odwożeni są późnym popołudniem. Jeśli ktoś ma dzieci i nie ma ich z kim zostawić, nie zdecyduje się na taką pracę.
Program „500 plus” wspomógł rodziny, które wychowują dwoje lub więcej dzieci. Na każde drugie i kolejne dziecko rodzina otrzymuje miesięcznie 500 zł. Nie tylko na Podkarpaciu to bardzo duże wsparcie.
Z wywiadu lokalnego, który przeprowadziliśmy wśród rodzin z dziećmi w wieku szkolnym i przedszkolnym nie wynika, aby osoby, które do tej pory pracowały, zrezygnowały ze swojej pracy dlatego, że otrzymały rządowe wsparcie. Nie stać ich na to, aby sobie na to pozwolił choćby jeden z rodziców. Rządowe 500, 1000, a nawet 1500 zł to dla nich zastrzyk gotówki, dzięki któremu domowe budżety po prostu zaczęły się bezboleśnie dopinać, łatwiej będzie spłacać kredyty i częściej będą sobie mogli pozwolić na wydatki, na które dotąd obowiązywało ich domowych budżetach umowne embargo.
mrok