Co kupują dzieci w szkolnym sklepiku?
KULT CHIPSA I BATONA
REGION. Trudno znaleźć sklepik, w którym uczniowie mogą kupić zdrową żywość. Najlepiej sprzedają się chipsy i batony, a nie jak przed laty zeszyt w kratkę, niebieski długopis czy drożdżówka z serem.
Rzeczywistość jest brutalna. Towarem numer 1 w szkolnych sklepikach są chipsy! Uczniowie bardzo chętnie kupują też żelki, batony, wafle, czekoladki, prażynki i paluszki. Wszystko co niezdrowe, wysokokaloryczne, sztucznie barwione i konserwowane chemicznie. Do ścisłej czołówki zaliczają się też kolorowe napoje gazowane. Słodycze sprzedają się doskonale pod każdą postacią i w każdym wydaniu. A te w ładnym opakowaniu lub z gratisem w środku są wręcz rozchwytywane.Sekrety szkolnego sklepiku
Dzwonek. Z klas wybiegają uczniowie i wszyscy jak oszaleli biegną do szkolnego sklepiku. Pomieszczenie małe, a kolejka na kilka metrów. Im uczeń młodszy, tym w kolejce waleczniejszy. Każdy chce coś kupić. Najlepiej sprzedają się chipsy, prażynki, paluszki, gumy, żelki i czekoladki. Czyli wszystko to, co nijak nie nadaje się na drugie śniadanie szkolne. Zamiast świeżej drożdżówki czy kanapki, dzieci wybierają to, co ładnie opakowane i krzykliwie reklamowane w telewizji. Nieświadomie, w to wszyscy chcemy wierzyć, dzieci wybierają produkty o wysokiej kaloryczności, dużej zawartości tłuszczu, cukrów i białka. Jednym słowem – niezdrowe. – Co kupujesz? Batonik w czekoladzie. Kanapkę jadłam w domu – słyszymy głos z kolejki. – A ja kupię sobie chipsy o smaku kebabu. Mniam… Pilnuj kolejki – wtóruje inna dziewczynka.
W sklepikach szkolnych dietetycznych i zdrowych produktów jest jak na lekarstwo. Raczej są dla zasady, bo w rzeczywistości nic co związane z owocami i nabiałem w szkolnym sklepiku się nie sprzedaje. Więc, aby biznes się skręcił ajent prowadzący sklepik musi odpowiadać na zapotrzebowanie małych klientów. Jabłka, banany i pomarańcze leżą na półce po dwa – trzy tygodnie i mało co ubywa. Natomiast zaopatrzenie na chipsy i batony liczy się w ilościach hurtowych. Dzieci lubią też kolorowe napoje, ale najlepiej by były one gazowane i w fikuśnej butelce. Bo wszystko co kochają jeść nasze dzieci musi dobrze wyglądać, dobrze pachnieć, mieć kolor, smak i być na topie. W takim zestawieniu nawet najładniejsze jabłko lub najładniejsza gruszka wypadają marnie i idą w odstawkę.
– W szkole jem to, czego w domu rodzice mi nie pozwalają. Jak mama nie zrobi mi rano kanapek do szkoły dostaję pieniądze, żeby coś sobie kupić do zjedzenie. Rano nigdy nie wiem na co będę miała ochotę, więc mama nie wie co później kupuję – wyznaje dziesięcioletnia Natalia. – Szkoda, że nie ma tu frytek lub zapiekanki. Uwielbiam je – dodaje. Dlatego też – im dłuższa przerwa w lekcjach, kolejka przed szkolnym sklepikiem jest dłuższa. A o piramidzie zdrowego żywienia, o której uczy pani na lekcji biologii nikt nawet nie pomyśli.
(…)
Szczegóły w numerze – strona 3.
/wz-s/
Nowe Podkarpacie
Dzieci kupuja dopalacze 🙂 a ja sie pytam gdzie sa rodzice ???? buahauahah
No to niech mama ruszy dupcię z łóżeczka 10 minut wcześniej i zrobi kanapki. A ze sklepików usunąć paskudztwo, albo zamknąć!
wszystko zaczyna się w domu- jak eksperymentalnie wprowadzono do sklepiku owoce to tylko nauczyciele je kupowali a dzieci swoje chipsy itp-niektóre co przerwa paczke.
Ja chcialem kupic wodke w sklepiku szkolnym to dzieci wszystko wykupily i zostalo mi tylko piwo.Tak sobie mysle ze dobre i co i kupilem
Jest na to prosty sposób:nie dawać dzieciom pieniędzy do szkoły.Zamiast pieniędzy można przecież dać owoce lub kanapkę.
ja bym kupowal zelki…,zelki sa po prostu najlepsze